Wojna czy sojusz? Relacje partnerskie Kiedy to w naszym związku zaczynają się problemy natury emocjonalnej. Pojawiają się pierwsze oszczerstwa, przepychanki, poczucie wyższości, władzy, obwinianie siebie na wzajem niekiedy bez powodu. Wmawiamy partnerowi własne poczucie winy, osobiste niepowodzenia, utratę płynności finansowej, niezrealizowane marzenia… Wtedy najczęściej rozpoczyna się wojna o to kto ma rację? I nieważne dla nas jest, jakimi rekwizytami posługujemy się w dotarciu do celu. Tylko, jakby się głębiej zastanowić to, jaki jest w tym cel, że walczymy i po co? Bo na pewno nie ma tu mowy o rozejmie, zawieszeniu broni, szczerej rozmowie, jak dorosły z dorosłym. Zazwyczaj dzieje się tak, że jeden z partnerów nie jest równy drugiemu w każdej z walk. Czasami jest to rozmowa rodzic – dziecko, czasem dziecko – dorosły i co najgorsze dziecko kontra dziecko. Nie byłoby wojny gdyby oboje partnerów w danej chwili przejawiało cechy dorosłych ludzi, którzy na tym samym poziomie dojrzali emocjonalnie, świadomi swoich wyborów spokojnie przeprowadzili ze sobą rozmowę ustalając najkorzystniejszy aspekt ich rozstania lub podjęli próbę pojednania sił zaczynając od nowa. Niestety nie będziemy się tu czarować, bo jak mówią statystyki nie z każdym da się dojść do porozumienia, dlatego być może jest to jeden z powodów, dlaczego jest nam się tak trudno rozstać? Nie raniąc po drodze siebie i innych strzelając z karabinu na oślep. Najczęściej w takim udowadnianiu winy partnerowi wyciągając z rękawa swoje racje padają ofiarami dzieci, które to nieświadome obserwują narastające napięcie we własnym domu w którym wyjątkowo powinny czuć się bezpieczne. Czasami jest to zwierzak pupilek rodziny, nikomu nie wadzącą doniczka, opony w samochodzie, porcelana, sąsiedzi… Ludzie, kiedy wali im się ich świat potrafią robić bardzo różne, a zarazem dziwne rzeczy o których sami wcześniej, by nie pomyśleli, że są zdolni do aż tak spektakularnych przedsięwzięć, a jednak się dzieje… Jesteśmy dziwni pod względem zakończenia jakiegoś etapu w naszym życiu, pomimo tego iż wiemy, czujemy instynktownie, że na dalszą metę i tak jest on dla nas niekorzystny. Trzymamy się kurczowo czegoś, co nie ma przyszłości… Nie chcemy niczego zmieniać, boimy się wyjść poza skalę własnych ograniczeń, nawet nie próbujemy sprawdzać swoich możliwości. Jedyne co robimy to urządzamy partnerowi szantaż emocjonalny i czekamy na trzęsienie ziemi. Widzimy dokładnie, że w naszym związku sytuacja jest beznadziejna, że nasz partner przestał być taki, jak dawniej, że najwyraźniej czuje się źle u naszego boku, co totalnie dezorientuje nasze myśli… Znika na noce, rzadziej dzwoni, coraz częściej podnosi głos, jest tajemniczy, bardziej pochłonięty pracą niż zwykle… Oczywiście ma do tego prawo. Czasami bywa tak, że z wiekiem nowe doświadczenia, jakie zdobyliśmy pozwalają nam myśleć tak, a nie inaczej, zachowywać się tak, a nie inaczej. Ale jeżeli w związku stabilność emocjonalna jest na równym poziomie to takie odchylenia względem upływającego czasu nie powinny dziwić ani tym bardziej ranić. Z biegiem lat rozumiecie się coraz bardziej i bardziej ale jeżeli jest tak, że coś jest nie do zniesienia i sytuacja diametralnie odbiega od normy to znak, by usiąść i zastanowić się, czy dalsze życie we dwoje ma jakiś głębszy sens? Czy nie lepiej byłoby się rozstać? Zamiast ciągnąc dalej tę maskaradę raniąc się jeszcze bardziej, wciągając do osobistej rozgrywki osoby trzecie zupełnie zdezorientowane, bo nikt inny tylko wy sami możecie odnaleźć źródło sytuacji w jakiej się oboje znaleźliście. Czasami nawyk jednego z partnerów, przesądza o rozpadzie, który być może zupełnie nieświadomie do takiego rezultatu swoich poczynań dążył. Za każdym razem ustępował godząc się na daną sytuację, która wymagała od niego natychmiastowej reakcji, bo nie była mu na rękę itp. Usługi dwadzieścia cztery godziny na dobę niezgodne z własną wolą… Często taki schemat partnerski to niekorzystny zabieg dla związku… A jednak nie puszczamy, boimy się kapitulacji. Nawet do głowy nam nie przychodzi, że może być lepiej, inaczej. Nie próbujemy otwierać się na nowe doświadczenia, nowych ludzi, a co dopiero pracować nad sobą aż do efektów. Nauczyliśmy się narzekać, zrzędzić, widząc wszystko w czarnych barwach. Wyssana z palca teoria stwierdza, że „aby być całością istnienia, potrzebujemy dla nas samych drugiej połówki” i rzekomo ma być to nasz życiowy partner. Wierutna bzdura!!! Która na dodatek jest powtarzana, jak mantra. Niestety nie jesteśmy nie kompletni! I choć jesteśmy jednością we wszechświecie nie oznacza to, że dla nas samych jesteśmy połówką. Podsumowując, nikt nie może stanowić dodatku do nas samych. Jedyne, jakie korzyści możemy czerpać to takie, że nasz partner pokazuje nam jakąś część nas, tę wypartą, zaszufladkowaną gdzieś głęboko w naszej podświadomości. Tę część siebie, której się boimy od której uciekamy. Nie potrafimy zmierzyć się z naszymi słabościami wyjść im naprzeciw i to im w głównej mierze powinniśmy wytoczyć proces sadowy a nie partnerowi, który jest na poziomie duchowym niewinny zaś w widzialnym świecie równie zdezorientowany jak my sami. Partner to lustro dopóki tego sobie nie uświadomimy, zawsze będziemy spostrzegać siebie, jako ofiarę w danej relacji. Jesteśmy poniekąd marionetkami za które sznurki pociąga nasza podświadomość, a nasze przemyślane decyzje nie są tak do końca naszymi myślami. Dzieje się tak za sprawą ukrytych programów, wzorców, schematów, uwarunkowania, tradycji rodzinnych i z wielu innych aspektów na które zaprogramowaliśmy sobie nasz umysł, by w dorosłym świecie odtworzyć to, co nabyliśmy w dzieciństwie oraz okresie dojrzewania. Aby być całością potrzebujemy dostępu do nas samych, bo jeśli brak nam tego czynnika, rozpoznania to możemy odczuwać niedosyt, co skłania nas do takich a nie innych przemyśleń, by uzupełnić „siebie podzielonym”… I zazwyczaj efektem takich skojarzeń jest wejście w związek partnerski. I kiedy już mamy tę naszą drugą połówkę wcześniej czy później zaczyna doskwierać nam samotność… Problem polega na tym, że nic nie uzupełniliśmy, a jedynie przyciągnęliśmy do naszego życia nasze ukryte wady, pragnienia…Takie najczęściej się pojawiają, kiedy w związku zaczyna być nie wesoło, a wszystko wokół nas powoli umiera śmiercią naturalną. Oczywiście są i związki, które potrafią dobrać się idealnie, a raczej skorzystać z dobrodziejstw, potencjału, które ofiarowuje im ich obecny partner. Zamiast narzekać, kiedy wkrada się kryzys i rujnować coś, co być może budowane było przez lata, spróbujmy w fotelu świadka, bo tak jest wygodniej niż obserwacja będąc w kręgu huraganu. Poszukać swoich wad, niepowodzeń, swojego strachu w obecnym partnerze z którym zamieszkujemy pod jednym dachem. Najwłaściwsza byłaby tu szczera rozmowa z ekspertem, bo nie zawsze potrafimy wyciągnąć odpowiednie wnioski z obserwacji naszego partnera. Zła interpretacja może narobić więcej szkody niż pożytku, dlatego trzeba podchodzić do tego ostrożnie i z rozwagą. Oczywiście jeżeli on nadużywa alkoholu to wcale nie musi oznaczać, że mamy w sobie geny alkoholika i powstrzymujemy pragnienie, ale może popatrzmy na to, jak na wypełnianie pustki, nasze pijane myśli, a może to znak, że powinniśmy się uwolnić od współuzależnienia, jeżeli wszystkie prośby i starania z naszej strony nie przyniosły żadnego efektu. Może twój partner jest jak dla ciebie za bardzo uparty i choć nie ma racji, zacięcie jej broni. Może spróbuj z dystansem zbadać swoje zachowanie względem wybranych sytuacji, być może odkryjesz, zauważysz drażniące cię zachowanie u siebie. Najczęściej nie widzimy naszych wad, które niekiedy mogą być uciążliwe dla współmieszkańców. Jeżeli masz problem z namierzeniem tego u siebie, bo wbrew pozorom jest to trudne, poproś kogoś komu ufasz, kto spojrzy obiektywnie na to, jak się zachowujesz w kryzysowych sytuacjach na co stawiasz nacisk, a na co nie. Prawda o sobie samym zazwyczaj boli, a w szczególności ta, którą wypieramy. Przyjęcie i zaakceptowanie swoich wad nie należy do najprzyjemniejszych uczuć, ale jest pierwszym krokiem do poznania samego siebie do uzdrowienia swoich relacji z innymi do odblokowania kanałów energetycznych do wzrostu świadomości, co wiąże się z transformacją nas samych…Jeżeli zajrzymy w głąb siebie i rozpoznamy w sobie coś, co nasz partner ewidentnie nam pokazuje, czy to swoją postawą, zachowaniem, czy ubierze to w słowa…I jeżeli pewnego dnia przyjdzie wam walczyć ze sobą, uznacie jednogłośnie, że tak naprawdę niema o co, a temat sporu zniknie z waszego życia tak szybko, jak się pojawił, a wy albo pojednacie się na nowo, albo rozstaniecie w zgodzie, jako dojrzali emocjonalnie ludzie… „Jest taka cierpienia granica za którą się uśmiech pogodny zaczyna. I tak mija człowiek i już zapomina o co miał walczyć i poco”. Czesław Miłosz