Czy oczekujemy zbyt wiele? Dzieci trudny temat Kiedy na świat przychodzi upragnione dziecko, całą swoją uwagę skupiamy na naszym maleństwie. Wysiłek i poświęcenie, zazwyczaj nie zna granic. Ale, jak tu nie oddać się całym sobą, a nawet skoczyć w ogień, gdyby dana sytuacja wymagała takiej, a nie innej interwencji z naszej strony. Skoro to nasze, jedyne, upragnione, wychuchane, bezbronne maleństwo. I z biegiem lat z tak niewinnej troski o potomka, zwanej wychowaniem z czym wiąże się również bezgraniczna uwaga. Zaczynają w nas narastać oczekiwania. Raz są to wielkie „nasze” ambicje raz małe, ale gdzieś tam w głębi nas istnieją. Każdy rodzic chce dla swojego dziecka jak najlepiej to nie podlega dyskusji. Ale bardzo często dzieje się tak, że niestety ponosimy porażkę, jeżeli na mecie „naszego” sukcesu w wykonaniu naszego dziecka, pewnego dnia okazuje się, że nasze niekiedy wieloletnie( bo tak zazwyczaj jest) starania, nie przyniosły pożądanego dla nas efektu. Dajemy dziecku wiele możliwości, kształcimy, pokazujemy świat, tłumaczymy opierając się na własnym doświadczeniu, chronimy i wspieramy… I mija kilkanaście lat, a nasz nastolatek stoi przed nami i nie rozumie, co do niego mówimy. Nasze słowa to czysta chińszczyzna, natomiast nasze intencje to morał z bajki. Wszelkie starania, poświęcenie, brzmią, jak opowieści z podbojów księżyca, co niekiedy jest dla nas bardzo bolesne. A potem tylko słyszy taki nastolatek „to dla ciebie zrywałem się nad ranem, to z twojego powodu nie związałem się z inna kobietą, nie skończyłam studiów, podjęłam więcej pracy wtedy, kiedy twój ojciec nas zostawił, i wszystko po to byś ty miał/a takie życie jakiego ja nie doświadczyłem”, i tak dalej. Wywody, oskarżenia, gniew, bezsilność, strach, rozczarowanie, poczucie oszukania… I cierpimy sobie w depresyjnym stanie naszych wyimaginowanych myśli w fikcyjnym świecie naszego umysłu na dodatek obwiniając dziecko, destrukcyjnie wzbudzając w nim nasze poczucie winy, oskarżając za coś na co nie miało żadnego wpływu, bo przecież nie siedzi w naszej głowie i nie steruje naszymi myślami. Nie widzimy nic poza tym, że nasze oczekiwania względem dziecka oraz wszelakie starania poszły na marne. Nic a nic nie przychodzi nam do głowy, że nasz potomek nie chce być adwokatem, księgowym, tancerzem, tylko dlatego, że zwyczajnie chce grać na gitarze i uczęszczać do szkoły baletowej. Czy te nasze oczekiwania nie były związane z naszymi własnymi pragnieniami? Z czymś co zostało nam odebrane, przerwane z różnych życiowych powodów. Może to my chcieliśmy błyszczeć na parkiecie wielkiej sali balowej lub widzieć szacunek w oczach ludzi na sali sadowej, uznanie rodziców? A może podtrzymujemy świadomie bądź nie rodzinne tradycje, regularnie nakłaniając dziecko do tej samej drogi, bo innej nie znamy?. Czy to nasze poczucie winy, niespełnione marzenia, fatalne pomyłki, czy aby nie próbujemy na siłę wcisnąć je w ręce naszego dziecka? Czy zapytałeś drogi rodzicu (opiekunie) swoje dziecko, czy kocha taniec, piłkę nożną, grę na fortepianie? Zanim jeszcze pchnąłeś je w stronę, która wywołała grymas na twarzy. Jeśli tak, to uwierz mi, jesteś wyjątkiem. Zazwyczaj słuchamy nasze dzieci powierzchownie. Ukrywając własne potrzeby, egzekwujemy swoje racje, gdzie bardzo często i zazwyczaj zupełnie nieświadomie, używamy szantażu emocjonalnego, naprowadzamy na „nasze” tory, a tak naprawę powinniśmy być tuż za nimi, radzić, wspierać i kochać…Chcemy czynnie uczestniczyć w życiu dziecka, a raczej układać je, dostosować do naszych wizji i potrzeb. Dziecko nie przyszło na świat po to, by spełniać nasze oczekiwania, wydawane polecenia, a my czuć się dumni, usatysfakcjonowani z jego osiągnięć, kierowane w dużej mierze naszym umysłem… Nie wiem dlaczego rodzice iszczą sobie takie prawo? Nie pozwalają dziecku samodzielnie myśleć… Dewiza rodzica to: uszczęśliwianie dziecka na siłę z własnym założeniem… trafne i dobrze przemyślane. Jak każdy rodzic, bo nie istnieje złota reguła, często popełniamy błędy wychowawcze, i jest to naturalne. Problem pojawia się wtedy, kiedy pod presją sugerujemy, nakazujemy i wciskamy niemalże na siłę nasze wyobrażenia… Bagatelizujemy ich decyzje, wybór, poglądy, pasje odmienne od naszych. Najczęściej nie zadajemy pytań, czy ten wytypowany przez nas szlak jest słuszny, pełen aprobaty, spełnia ich marzenia, dowartościowuje i uzupełnia wewnętrzne wartości?. Nadal wielu nam sprawia trudność, akceptacja decyzji nastoletniego dziecka. Nie dajemy mu szansy dorosnąć, nie pozwalamy decydować za siebie, podejmować słuszne bądź nie dla nas decyzje. Dorosłe (choć nie zawsze dojrzałe emocjonalnie) dzieci nadal są dla nas małe i szczególnie te, które nie „wyfrunęły z gniazda”. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo kaleczymy je emocjonalnie, kiedy stajemy na drodze do ich celu, lekceważymy ich wybór, a potem dziwimy się, że nasze dziecko znajduje więcej wspólnego języka z kimś dla nas obcym niż z nami lub robi nam na złość. Zdarza się i tak, że bierzemy całkowitą odpowiedzialność za dorosłego człowieka, który ewidentnie żeruje na naszej miłości. Z jakimś dziwnymi, nieokreślonymi do końca „wyrzutami sumienia” biegniemy na pomoc. Trwonimy własną energię, materialne środki, swój czas na wybawianie nieodpowiedzialnych dorosłych z kolejnych tarapatów… Oczywiście rzadko który rodzić, a szczególnie w okresie dojrzewania, pierwszych buntów…staje się dla swojego dziecka priorytetem, taka jest prawda!I to trzeba zaakceptować. Kiedy hormony buzują i brak świadomości prawdziwego życia, szanse na porozumienie są znikome. Najważniejsze jest to, aby nie stawiać oporu, bardziej zaufać, nawet wtedy, kiedy decyzja dziecka nie jest zgodna z naszymi poglądami. Należy pamiętać, że to nasze dziecko kreśli swoją rzeczywistość zaś my możemy się temu bacznie przyglądać, momentami chwycić za rękę, kiedy przeczuwamy nadchodzące niebezpieczeństwo. Pomimo tego, że nasze dziecko jest nasze, również i ono powinno mieć wybór i tak, jak my uczyć się na swoich błędach. Uczmy się „być samym sobą” przy małych, nastoletnich dzieciach, dorosłym pozwólmy na błędy oraz ich konsekwencje. Nie żyjmy za nich, pozwólmy sobie na dystans, określając swoją przestrzeń. Jeżeli pozbędziemy się nadmiernego oczekiwania, pragnienia, własnych fantazji, pełnego nadzoru względem dziecka, nastolatka czy dorosłego. Każdy z nas powinien wiedzieć, gdzie mieści się jego granica? To automatycznie damy sobie prawo do wolności emocjonalnej, gdzie nie będzie, żalu, nie będzie bólu, rozczarowania a zapanuje zrozumienie, szacunek a nawet nawiążemy bliższą więź z naszymi kochanymi pociechami, bo one zawsze będą naszymi dziećmi i nieważne w jakim wieku. Ofiarujmy im większą swobodę ruchu, bądźmy czujnymi obserwatorami, zamiast dzierżyć posadę strażnika, sędziego…Nie starajmy się być wyrocznią, katem, ale przewodnikiem, schronieniem… Kochajmy mądrze bez obopólnej krzywdy oraz uczmy je miłości. Miłość to magia, ogromna moc! Nie zapominajmy również o tym, że my też żyjemy. Mamy swoje potrzeby: czujemy, widzimy, słyszymy. Wychowujmy nasze dzieci rozważnie z korzyścią dla nich, jak i dla nas samych.